Camacho American barrel-aged Robusto

Camacho American barrel-aged Robusto

Dziś chciałbym podzielić się refleksjami na temat cygara, które swego czasu wzbudzało ogromne zainteresowanie wśród naszych klubowiczów. Minęło trochę czasu, zanim zrozumiałem, dlaczego cieszyło się ono tak dużą popularnością. To pierwsza recenzja produktu marki Camacho na tej stronie, a od razu przechodzę do omawiania mojej ulubionej mieszanki z ich oferty. Istnieje szansa, że wkrótce to się zmieni, ale na chwilę obecną to tylko spekulacje. Cała linia składa się z sześciu formatów, wybór jest całkiem spory, myślę, że każdy znalazłby tutaj coś dla siebie.

Niestety, jak to często bywa, do Europy trafiła jedynie ograniczona część asortymentu, bo zaledwie trzy vitole pajero, z czego jedna, opisywana dziś Robusto, była dostępna w tubie. Niestety, żaden z wariantów Torpedo/Perfecto nie był dostępny na naszym kontynencie, nad czym bardzo ubolewam. Blend ten zapoczątkował serię Master-Build, w skład której wchodzą jeszcze dwa inne cygara, chronologicznie: Powerband i Nicaraguan Barrel-Aged. Według producenta miała ona zawierać odważniejsze kreacje jednocześnie wypełniając lukę pomiędzy standardową selekcją a wypustami Liberty, które są sygnowane, jako seria premium.

W internecie natknąłem się jeszcze na informacje o limitowanej edycji Imperial Stout Barrel-Aged, wyprodukowanej w niewielkim nakładzie we współpracy z portalem Cigar Dojo, który zajął się wyborem browaru dostarczającego beczki do tego projektu. Co ciekawe, blend tutaj użyty to dobrze mi znane Camacho Triple Maduro, które jest częścią podstawowej selekcji, z tą różnicą, że liść Corojo Maduro, wchodzący w skład wkładki, spędził co najmniej 6 miesięcy w beczkach po Bourbonie, które uprzednio były wypełnione piwem typu Imperial Stout.

Ale dość już o samej marce, skupmy się teraz na American Barrel-Aged. Przy mojej pierwszej próbie nie miałem szczęścia, początkowo zapowiadało się obiecująco, ale po kilku centymetrach cygaro przygasło, straciło ciąg i kompletnie nie chciało się palić. Pojawił się tunel, który ostatecznie odebrał mi cała przyjemność z tej degustacji. Mimo wielkiego rozczarowania nie zraziłem się całkowicie, ale musiało upłynąć trochę czasu, zanim sięgnąłem po nie ponownie. I od tego momentu poszło już lawinowo, szczerze mówiąc, nie jestem w stanie powiedzieć, ile sztuk już wypaliłem, musiałbym to dokładnie sprawdzić, ale na pewno co najmniej pięć. Szybko zrozumiałem, skąd ten ogólny zachwyt, to po prostu świetne cygaro. Zaczynając od aspektów wizualnych, lakierowane pudełko i ozdobne tuby przyciągają wzrok.

Samo cygaro również „krzyczy” ringi są pokaźne i zawierają sporo informacji o produkcie, w tym o oryginalnym tytoniu Corojo, który był starzony przez sześć lat oraz pięciomiesięcznej maturacji w beczkach po Bourbonie. Osobiście preferuję elegantsze i subtelniejsze rozwiązania, więc takie wykończenie nie do końca mnie przekonuje, ale rozumiem, że to część komunikacji marki. Nie można im jednak odmówić spójności w narracji, a biorąc pod uwagę wszystkie składowe, całość ma przysłowiowe ręce i nogi. Liść okrywowy jest szorstki, ma głęboką brązową barwę, patrząc na niego, wydaje się matowy, ale jednocześnie oleisty i soczysty. Zapach jest obłędny, o czym za chwilę wspomnę. 

Cygara głównie się pali, a nie tylko ogląda, więc przejdźmy do walorów smakowych i węchowych. Od tych drugich chciałbym zacząć, bo osobiście uważam, że pakowanie cygar w tuby to mistrzostwo. Po otwarciu z wnętrza bije intensywny aromat łączący akcenty skóry i ziemi. Jest mineralnie i zaskakująco korzennie tak jak w przypadku meksykańskiego tytoniu San Andres pomimo faktu że użyty jest tu zupełnie inny liść. Z ciekawości porównałem kilka cygar w obu okrywach i faktycznie to Camacho pachnie bardziej jak Meksyk niż USA. Gdyby zagłębić się bardziej w to, co możemy wyczuć na „sucho” faktycznie gdzieś w tle majaczą waniliowe nuty Burbona.

Po wyciągnięciu z tuby cygaro wygląda dokładnie tak, jak sobie je wyobrażałem po zapachu, o czym już wspominałem. Zanim przejdę do smaków, które w nim wyczułem, krótko o składzie. Dominuje tutaj głównie amerykański tytoń Connecticut Broadleaf, który jest okrywą, zwijaczem i częścią wkładki. Pozostałe liście wypełniające cygaro to mój ukochany Pennsylvania Broadleaf Maduro, o którym mówiłem już w jednej z poprzednich recenzji, oraz ostatnia składowa i zarazem gwóźdź programu, czyli leżakowane w beczkach po Bourbonie honduraskie Corojo Maduro. Moim subiektywnym zdaniem, mieszanka na „papierze” jest tak znakomita, że na samą myśl o niej cieknie mi ślina.

Przechodząc do sedna sprawy, po rozpaleniu pierwsze, co mnie uderza, to znikome nuty pieprzu, do którego jestem bardzo przyzwyczajony, ale w końcu nie mamy tu ani grama tytoniu z Nikaragui.Głównie dominuje mineralna ziemia, stara znoszona skóra, ale również coś na wzór ogniskowego dymu i zwęglonego drewna. Jednocześnie bardzo wyraźna jest nuta Bourbona, która, według mnie,objawia się w postaci waniliowo-karmelowej słodyczy. Z biegiem czasu powyższe smaki ustępujątrochę miejsca uwypuklającym się nutom kakao i odrobinie owocowości znanej mi bardziej zdegustacji whisky, mam tu na myśli suszone czerwone owoce. Gdzieniegdzie pojawia się również garść korzennych przypraw, ale w zdecydowanej mniejszości w porównaniu do tego co można było wyczuć po zapachu. Balans jest bardzo dobry, smaki przechodzą gładko, cygaro wręcz „płynie”, a ja płynę razem z nim. Profil jest bardzo przyjemny i tworzy spójną całość, jego intensywność jest satysfakcjonująca, oceniłbym ją na średnią, nie przytłacza, ale z pewnością daje uczucie sytości.

Ciąg jest odpowiedni, a dym gęsty i kremowy, cygaro produkuje go naprawdę sporo. Konstrukcja jest nienaganna, równe spalanie, piękny biały popiół, nieznacznie postrzępiony, ale zwarty. Zbliżając się ku końcowi, moc nikotynowa narasta, a i pieprzność przypomina o swojej obecności. Wszystkie wymienione smaki, bardziej bądź mniej skoncentrowane, przeplatają się na całej długości cygara.Każda chwila z nim spędzona wywołuje zachwyty i uśmiech na mojej twarzy. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do tego ogromnego ringu, przed którego ściągnięciem zawsze mam obawy,ponieważ łatwo w ten sposób uszkodzić liść okrywowy, co zdarzyło mi się już w przypadku innego cygara Camacho.

Myślę, że wyczerpałem temat, więc słowem podsumowania kilka faktów i jedna nieprzyjemna informacja. Nie wiem, jak sytuacja wygląda obecnie, ale był to pierwszy blend po przejęciu marki przez Oettinger Davidoff, który został zwinięty w fabryce w Dominikanie zamiast zwyczajowo jak pozostałe w Hondurasie. Tylko pierwsza sztuka, którą paliłem, sprawiła mi tyle problemów, każda kolejna paliła się wybitnie dobrze, wszystkie pochodzą z holenderskiej dystrybucji i mają za sobą kilka lat dojrzewania. Ten przykład świetnie pokazuje, że zawsze powinniśmy dać cygaru co najmniej drugą szansę, bo przy kolejnej próbie może miło nas zaskoczyć a wręcz w sobie zakochać. Na koniec smutna informacja – pomimo faktu, że wszystkie cygara z serii Master-Build z założenia nie były limitowane i występowały w regularnej produkcji, rynek od jakiegoś czasu cierpi na ich deficyt.

Z jakiegoś powodu produkcja została przerwana, a American Barrel-Aged jest już niemal nieuchwytną pozycją, zarówno w Europie, jak i w Stanach. Z tego, co się orientuję, pozostałe cygara z serii również podzieliły ten sam los, więc jeśli ktokolwiek z Was natknie się na nie podczas podróży czy wakacji, zalecam brać wszystko, co jest dostępne, bo na pewno tego nie pożałujecie.

Sebastian z dymem.