Man O' War Ruination Robusto

Man O' War Ruination Robusto

Blendy AJ Fernandeza często goszczą w moim cygarowym menu. Można by powiedzieć, że jego„podejście” do tworzenia cygar idealnie wpisuje się w moje osobiste preferencje. Proszę, wybaczcie mi, że znów serwuję Wam coś, co na naszym rodzimym rynku nie występuje.

Nie wyobrażam sobie jednak, bym mógł pominąć tę pozycję, nie wspominając o niej w kilku słowach. Tym razem zrobię to inaczej, będzie to bardziej krótka historia niż recenzja sama w sobie.

Choć wciąż z zapałem eksperymentuję i poszukuję nowych wrażeń, bywają takie dni, kiedy poprostu mam ochotę sięgnąć po pewniaka, przy którym nie muszę się zbytnio skupiać (bo dobrze wiem, czego się po nim spodziewać), a bardziej poświęcić się odrobinie relaksu. Man O’ War jest dla mnie jedną z takich marek, chociaż początkowo nasze relacje były dość skomplikowane.Przy naszym pierwszym spotkaniu nie polubiliśmy się zbyt bardzo – jak sama nazwa wskazuje,po wspólnie spędzonym wieczorze zostawił mnie w ruinie, choć samo cygaro bardzo mi smakowało. Nie doceniłem wtedy drzemiącej w nim mocy, nie miałem też pojęcia o tym, że w skład jego fillera wchodzą nikaraguańskie i honduraskie tytonie Ligero. Również użyty tutaj wrapper to oleisty, Ekwadorski liść Habano Ligero, stąd jego gruba i pożyłkowana faktura.

To były początki mojej cygarowej przygody, kiedy jeszcze myślałem, że im cygaro ciemniejsze, tym mocniejsze, a sama anatomia rośliny była mi jeszcze obca.

Minął rok, zanim kolejny raz po niego sięgnąłem i wtedy doznałem wręcz olśnienia. Cygaro zapaliłem z okazji wspólnego mikołajkowego palenia online, zorganizowanego przez nasz klub.Sztuka, którą wybrałem tamtego wieczoru, była ściśle związana z tym wydarzeniem, ponieważ jeden z klubowiczów obdarował mnie nią z tej samej okazji, ale rok wcześniej. W międzyczasie udało mi się dotrzeć do mojego „Mikołaja” i, jeśli dobrze pamiętam, dowiedziałem się, że w jego humidorze to cygaro przeleżało co najmniej rok, więc wiedziałem już, że tym razem będę miał do czynienia z dobrze wysezonowany tytoniem.

Był to strzał w dziesiątkę, bo okazało się, że blend ten ma ogromny potencjał do starzenia.

Jego smaki lepiej się zbalansowały, a cygaro się wygładziło. Również sama moc, choć nadal wyraźna, nieco zelżała, podobnie jak wcześniej obecna pikantność. Kremowość, którą można było wyczuć już na świeżo, zintensyfikowała się jeszcze bardziej i otrzymała świetnie zwieńczający całokształt posmak słodyczy, którego wcześniej nie wyczuwałem. Przywodzi mi on na myśl klasyczną linię L’Atelier od Tatuaje. Oprócz tego o czym już wyżej wspomniałem, Ruination częstuje nas aromatami kakao, ziaren kawy, nutami prażonych orzechów i odrobiną ziemistości. Bardziej wyraźne są akcenty skóry i cedru. Całość podana jest w idealnie wyważonych proporcjach.

Nie wiem, czy taki był docelowy zamysł, ale moim zdaniem to cygaro jest wręcz stworzone do tego, by wrzucić je w ciemny kąt i dać mu odpocząć, a następnie cieszyć się tym, czym odwdzięczy się nam po czasie spędzonym w humidorze. Konstrukcyjnie nie mam większych zastrzeżeń – ciąg jest odpowiedni, pali się równo, kopci solidnie, a ring ma ciekawą i oryginalną stylistykę. A to wszystko w cygarze, które jest budżetowym blendem przeznaczonym raczej na daily smoke.

Man O’ War pokazuje, że nie zawsze trzeba wydać wiele, by cieszyć się dobrej jakości tytoniem, ale by tego doświadczyć, trzeba poświęcić trochę czasu i cierpliwości, aby móc cieszyć się w pełni tym, co ma nam do zaoferowania.To cygaro było moim pierwszym osobistym odkryciem, jak starzenie tytoniu wpływa na jego walory smakowe, dlatego lubię do niego wracać i zawsze trzymam co najmniej kilka sztuk w zapasie.

Pozdrawiam Sebastian

Z dymem